Od czasu założenia strony otrzymuję różne maile z pytaniami: „którą lampę pod beauty disha kupić?”, „czy 300 Ws to nie za dużo?”, „czy jest sens oszczędzać na lampach?” itp. Ten wpis powstał więc z założeniem, że przynajmniej częściowo uda mi się rozwiać tego typu wątpliwości.

Podobnie jak w części pierwszej, dotyczącej aparatów i obiektywów, nie chcę pisać o konkretnych firmach i modelach – o tym traktują inne wpisy. Tym razem skupię się na tym, na co ja bym zwrócił uwagę, kupując sprzęt dla siebie. Należy przy tym uwzględnić, że jeśli ktoś zajmuje się innym typem fotografii niż ja, to będzie miał również inne wymagania. Wiadomo też, że osoby czytające ten artykuł nie robią na co dzień zdjęć lampami Profoto, a raczej szukają pomocy przy kupnie pierwszego zestawu dla siebie. Pierwszy zazwyczaj znaczy też tani :), więc znajdziesz tu wiele informacji na temat tych tanich rozwiązań, zresztą z takimi właśnie miałem najwięcej do czynienia. Jak ktoś ma już sprzęt, to wie jakie ma oczekiwania wobec kolejnego zestawu, więc taki artykuł raczej nie będzie mu potrzebny. Poza tym o lepszych, a zarazem droższych lampach wspomnę jeszcze nie raz przy okazji opisywania sesji zdjęciowych.

Lampy studyjne

 Według mnie przesadą jest twierdzenie, że nawet do amatorskich zastosowań trzeba kupować jak najdroższe lampy studyjne, w dodatku każde tej samej firmy, a najlepiej też tego samego modelu. Lampy mają mieć wystarczającą moc i nie utrudniać robienia zdjęć. Żeby tak było, warto odrzucić wszystkie najniższe modele, bo odbiegają dość znacznie od tych lepszych. Są najtańsze, ale przy okazji równie kiepskie konstrukcyjnie. Wiele z nich długo się ładuje, ale to w tej dziedzinie akurat bardzo rzadko kiedy będzie problemem. Wymiana żarnika może wymagać lutownicy, a zmiana pilota na mocniejszy (seryjne są w nich bardzo słabe) to wcale nie jest jedynie wymiana żarówki – taka o większej mocy może uszkodzić lampę (pozostaje jeszcze kwestia tego, czy tę żarówkę wkręcimy minimalnie mocniejszą, czy kilkukrotnie). Żaden producent nie zagwarantuje też, że zwiększona temperatura nie zaszkodzi palnikowi. Zamiast dobrego chłodzenia lampy, może być zamontowany czujnik temperatury, który po prostu uniemożliwi dalsze robienie zdjęć do czasu jej schłodzenia (to raczej przy robieniu serii). Innym problemem może być też utrzymanie w określonej pozycji ciężkiego modyfikatora (a przynajmniej u mnie się tak działo).

Sugerowanie się więc jedynie tym, co napisano w specyfikacji, może być niewystarczające, bo takich informacji tam nie znajdziecie (a różnic jest pewnie jeszcze więcej, niż wymieniłem). O ile na dodatkowe lampy (kontry, tło, włosy itd.) mógłbym sobie sprawić coś nawet z takiej najniższej serii, to na główną zdecydowanie potrzebuję czegoś lepszego.

Powerlux VE tania lampa studyjna

Niedroga lampa Powerlux VE, którą opisywałem tutaj.

Już nieco wyższe modele, których ceny zaczynają się od ok. 600 zł za 300 Ws, są pozbawione takich wad. Wydając kolejne złotówki, możemy liczyć na coraz to bardziej pancerne konstrukcje, stabilniejsze trzymanie temperatury barwowej, mocniejsze piloty, może również krótszy czas błysku. Te jeszcze lepsze lampy posiadają filtr UV, który poza swoją podstawową funkcją chroni także palnik. Poza tym niektóre modele umożliwiają podział mocy powyżej 1/32 s (np. zejście do 1/64 lub 1/128). Coraz popularniejsze staje się też zdalne ustawianie parametrów lamp studyjnych za pomocą pilota, o czym wspomnę jeszcze za chwilę.

fomei digital pro x lampa studyjnaFomei Digital Pro X – lampa dla profesjonalistów, którą opisywałem tutaj. Posiada cechy zarezerwowane tylko dla półki „pro”. Zdjęcia pobrane ze sklepu Medikon.pl.

Cały czas piszę o lampach błyskowych. Światła ciągłego absolutnie bym nie brał pod uwagę. Dlaczego – wyjaśniłem tutaj. Znajdziesz tam także opis lamp reporterskich, które zawsze bardzo polecam jako dodatek. Światło ciągłe również jest fajne, ale nie jako dominujące. Chcąc uzyskać specyficzne efekty bez użycia Photoshopa, można łączyć światło stałe z błyskowym przy dłuższym czasie naświetlania. Do tego jednak przeważnie wystarczy moc standardowych pilotów. Istnieją też lampy, które z założenia mogą służyć zarówno jako światło ciągłe, jak i błyskowe. Robiąc sesję „Summer Time” właśnie taki model opisałem. Jednak światło ciągłe do codziennego użytku zostawmy tym dziedzinom fotografii, w których czas naświetlania można dowolnie wydłużać, a modelek nie męczymy tysiącami watów.

Jak mocną lampę kupić?

Nie może być zbyt łatwo… Potrzebna moc zależy od ustawionego ISO, przysłony, modyfikatorów, fizycznej wielkości matrycy i tego, jak daleko od fotografowanego obiektu znajduje się lampa. Np. wielbiony przeze mnie beauty dish 70 cm z plastrem miodu i dyfuzorem „zje” potworne ilości światła. 1200 Ws na ISO 200 nie będzie wówczas przesadą (nie spotka nas sytuacja, że na minimum będzie za mocna). Dyfuzora nie używam, natomiast plastra miodu prawie zawsze i jestem zdania, że okolice 1000 Ws są wtedy idealne, bo zostaje nam zapas mocy, ale nie mamy jej nadmiaru. 600 Ws to absolutne minimum do takich zastosowań. Przypomnę, że używa się przy nich wysokich przysłon (ok. F/10).

Kiedyś korzystałem z lampy głównej o mocy 300 Ws (również podpięta także do disha 70 cm z gridem). O dyfuzorze można było wtedy zapomnieć, a ISO z natywnego 200 często trzeba było podnosić. Wysokie przysłony istniały tylko w teorii, chyba że lampa była podsunięta bardzo blisko. Przy dużym ISO kontry i pozostałe lampy mogły okazać się zbyt mocne nawet na minimalnej mocy, a to tworzy kolejne problemy. Wiele osób ma natywne ISO 100, więc moc przyda im się jeszcze bardziej (cały czas mam na myśli aparat pełnoklatkowy). Full Frame potrzebuje więcej mocy niż na APS-C (matryca w tańszych aparatach, można uogólnić, że w tych poniżej 6000 zł), przy założeniu, że chcemy uzyskać podobną głębię ostrości. Po prostu na FF należy wówczas użyć większej wartości przysłony, więc wpadnie nam mniej światła. W przypadku aparatów średnioformatowych te wartości będą jeszcze większe.

Jak ktoś robi zdjęcia z softboxami, oktami itd., to potrzebuje znacznie mniej mocy. A jeśli jeszcze zamiast beauty, będą to portrety, to i 200–300 Ws okaże się w zupełności wystarczające.

Ja portretów nie robię. Różnice między portretem a beauty objaśniłem tutaj. Gdybym teraz kupował jakąś lampę jako główną, miałaby 1000 lub nawet 1200 Ws i z pewnością byłaby sterowana za pomocą pilota lub tabletu/telefonu. Często lampa jest na tyle wysoko, że zmiana mocy wymaga drabiny albo opuszczania jej na statywie przy każdej korekcie EV. Zdalne sterowanie niesamowicie ułatwia i przyspiesza zmianę parametrów. Oczywiście idealnie byłoby mieć wszystkie lampy sterowane na odległość. Nie muszę już chyba dodawać, że w tych tanich nie ma na to szans…

Istotny jest też typ mocowania modyfikatorów. Najpopularniejsze to mocowanie Bowens; zrobiono pod nie bardzo dużo modyfikatorów.

Statywy

Do aparatu statywu nie potrzeba, bo nie używa się długich czasów naświetlania. Chyba że dla wygody, bo sprzęt za ciężki. Za to jest potrzebny statyw oświetleniowy do każdej lampy studyjnej. Do lamp reporterskich też, ale z nimi używam zazwyczaj lekkich i bardzo tanich konstrukcji.

Do zamontowania głównego światła statyw typu „żuraw/boom” bardzo się przyda, a często będzie wręcz niezbędny (szczególnie jeśli chodzi o zdjęcia beauty).

Statyw boom (żuraw) do zdjęć beauty

Statyw typu żuraw (boom). Zdjęcie pobrane ze sklepu Fotoellite.pl

Boom pozwala na zamontowanie lampy przed twarzą modelki i robienie zdjęć zza lampy. Normalnie by się tego nie dało zrobić, bo statyw zasłaniałby postać. Bardzo polecam kupić do takiego żurawia kółka, które pozwolą na wygodne przesuwanie, i obowiązkowo ciężarek, przynajmniej jeden, jako przeciwwagę do lampy (często są w zestawie ze statywem). Boomy są takie całkiem proste (ja używam tego – jak na swoją cenę, radzi sobie świetnie), jak i bardziej złożone, które umożliwiają zmianę pochyłu lampy za pomocą nisko umieszczonego pokrętła i generalnie wygodniej się ich używa. Są boomy, które składa się podobnie do zwykłych statywów, jak i typowo studyjne, ważące tyle, że nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie ich woził na sesje plenerowe. Zresztą ich nie da się już tak złożyć do transportu, jak prostego żurawia. Na boomach, poza główną lampą, zawiesza się czasami lampę skierowaną na włosy (która często musi być blisko głowy, a zwykły statyw by zwyczajnie przeszkadzał).

Dobrze mieć też „psa”. To taki niski statyw (ok. 10–40 cm), zwykle używany do doświetlania tła. Bez niego sporo czasu traciłem na odpowiednie ustawianie lampy.

Poza wszystkim statywy przydają się również do wielu innych rzeczy – można do nich przymocować blendę (są specjalne wysięgniki do tego celu), zamontować tło studyjne na belce trzymanej przez dwa statywy, istnieje też możliwość założenia uchwytu na tablet lub podstawki na laptopa… W połączeniu z kółkami często jest to znacznie wygodniejsza opcja niż stolik.

Blendy

Zazwyczaj używam blend białych, zaś srebrnych bardzo rzadko, bo dają zbyt ostre światło. W świetle zastanym zdjęć prawie w ogóle nie robię, ale wtedy blendami można zdziałać cuda, nawet bez użycia lamp. Istnieją też blendy 5w1 i 7w1 – ściąga się z nich materiał, obraca na drugą stroną i ma się inne kolory. Czarnej blendy bardzo często używam zamiast tła (w blendzie 180 cm). Jeśli dobrze pamiętam, to mój zestaw składa się z dwóch blend 180 cm, jednej 120 cm i jednej ok. 50 cm (najczęściej używam 180 i 50; warto wiedzieć, że ta największa, po złożeniu, może również służyć jako mała – ok. 30 cm). Blendy można wykorzystać nie tylko do odbijania światła, ale i do zasłaniana.

Wyzwalacze

Zawsze radziłem zakup wyzwalaczy radiowych – to ogromna wygoda. Jeśli nie potrzebujesz krótkich czasów, to wystarczy bardzo proste wyzwalanie Yongnuo RF-603, które jest tanie i dobre (pisałem o nim tutaj). Produkt ten występuje też w wersji typowo pod lampy studyjne – wówczas odbiornik jest zasilany przez lampę i nie potrzebuje baterii. Gdy w grę wchodzą większe wymagania, np. błyskanie w plenerze z krótkimi czasami, to wtedy potrzeba czegoś lepszego, ale ja póki co nie miałem potrzeby korzystania z tych rzeczy, więc wolałbym nie doradzać czegoś, czego nie znam z własnego doświadczenia. Chociaż na pewno złego słowa nie można powiedzieć na temat Pocket Wizardów, które stały się już kultowe, a inni producenci starają się je naśladować.

Modyfikatory

To temat rzeka… Jak ktoś czyta tę stronę, to pewnie już zauważył, jak często używam beauty disha. Osoby nowe zapewniam, że bardzo często :). Nie ma sensu się powtarzać, wszystko na ten temat napisałem we wpisie „Beauty dish – magia ostrego światła”.

beauty dish

Srebrny beauty dish. Zdjęcia pobrane ze sklepu Fotoellite.pl

W skrócie: pozwala on uzyskać dobrze wyglądające, ostre światło, jednak wymaga dobrego przygotowania modelki. Nie polecam zaczynać przygody z błyskaniem od tego modyfikatora.

Lubię wszystko, co pozwala kierunkować światło. Kupując softbox na pewno zwróciłbym uwagę na to, czy będzie można później założyć na niego plaster miodu (grid), bo właśnie to pozwala na największą kontrolę oświetlenia. Dla wielkich softboxów nie widzę u siebie zastosowania. Okta 120 cm to max, jaki bym chciał. Większy modyfikator nie zawsze znaczy lepszy, bo świeci wszędzie, również tam, gdzie być może nie powinien. Natomiast stripy, czyli długie, ale cienkie softy to świetna sprawa (z gridami, oczywiście :)). Często stosuje się je jako kontry, bo pozwalają obrysować postać w miarę równomiernie na całej wysokości, świecąc przy tym tylko tam, gdzie chcemy, żeby świeciły. Można zmiękczyć nimi światło, chociaż powłokę dyfuzyjną da się też ściągnąć lub zostawić tylko jedną z dwóch. Światło kontrowe zazwyczaj bardzo dobrze wygląda właśnie wtedy, kiedy jest ostre. Tutaj nieco napisałem o kontrach.

Parasol transparentny to często pierwszy modyfikator, z jakim ma się styczność. Jest bardzo mobilny, tani (kilkanaście złotych) i uniwersalny – ten sam pasuje do lampy studyjnej i reporterskiej. Do tego rozłożenie parasolki zajmuje dosłownie sekundę. Używałem takiego parasola bardzo długo jako podstawowego modyfikatora. Do lamp reporterskich wystarczy taki o średnicy ok. 90 cm. Parasol jednak świeci nie tylko tam gdzie się go skieruje, ale wszędzie naokoło, co jest kłopotliwe, szczególnie w małych pomieszczeniach (zwłaszcza gdy ściany lub sufit są kolorowe). Jeśli pomieszczenie jest większe, a ściany i sufit są daleko, to problem ten przestaje istnieć, co pokazałem w mojej sesji „Tomb Raider series”. Są też parasole okryte z zewnątrz czarnym materiałem (czasami można go ściągnąć), co niweluje problem ze świeceniem gdzie popadnie. Dobra rzecz!

Reflektor 18 cm to modyfikator często dołączany do zestawu z lampą. Poza tym taki reflektor (czasza) może być ścięty pod kątem (do doświetlania tła) lub występować w innych rozmiarach. Na pewno warto mieć w swoim zestawie przynajmniej ten podstawowy, chociażby do używania jako kontra lub świecenia na tło.

Na czaszę można założyć wrota. Dzięki nim można precyzyjnie ukierunkować światło. Do wrót lub bezpośrednio do czaszy można zakładać specjalne filtry kolorowe lub plastry miodu.

Jeszcze bardziej od reflektora z gridem światło można ukierunkować strumienicą (snootem). To taka tuba, do której także można zakładać różne końcówki, od kolorowych, przez gridy, na takich ze wzorkami kończąc.

Strumienica - snoot do lamp reporterskich

Strumienica do założona na lampę reporterską. Zdjęcie pobrane ze sklepu Fotoellite.pl

Wymieniłem najbardziej podstawowe modyfikatory i każdy z nich warto mieć, chociaż wiadomo, że prawie wszystko da się zastąpić. Zazwyczaj wystarczy taśma klejąca, trochę kartonu i folia aluminiowa. Snooty na lampę reporterską robiłem z tektury albo z magazynów (niestety, nie miałem okazji zrobić z „Vogue’a”…), gridy ze słomek do napojów, oktę z blendy, blendę z koca grzewczego, a softbox do doświetlania włosów z brystolu i naklejek „motocykle są wszędzie”. Przy lampach reporterskich jest łatwiej, ale do studyjnych też wszystko można zrobić samemu. Trzeba mieć jednak na uwadze, że to tylko prowizorka. Lepiej mieć coś, co na pewno się nie rozleci, jest wygodne w użyciu i transporcie. A modyfikatory obecnie są w cenach naprawdę przystępnych. Te najtańsze, przeznaczone do amatorskich zastosowań, myślę, że spokojnie wystarczą.

Za ceną modyfikatorów idzie zazwyczaj jakość. I nie mam na myśli tylko tego, że są trwalsze. Istotne jest też to, jak bardzo nie wpływają na zmianę temperatury barwowej, bo dla wielu profesjonalistów właśnie to jest podstawową sprawą. Te porządne modele są przystosowane także do światła ciągłego – niestraszne im wysokie temperatury, czego nie można powiedzieć o modelach podstawowych. Warto o tym pamiętać, bo często można się spotkać z opiniami, że używanie światła ciągłego jest tańsze. Jest to bardzo dyskusyjne, biorąc pod uwagę, że na modyfikatory trzeba wydać więcej.

Poza tymi podstawowymi modyfikatorami jest sporo znacznie bardziej wymyślnych, a o wielu z nich pewnie nie mam nawet jeszcze pojęcia.

Jeśli często zabieracie swój sprzęt w plener, to warto pomyśleć o modyfikatorach z szybkim montażem. Rozkłada się je jak parasol, zamiast mozolnego wkładania prętów w mocowanie. Niestety po złożeniu zajmują więcej miejsca, niż zwykłe wersje.

Eye-Fi

Eye-Fi to bardzo fajny wynalazek, w który warto zainwestować. To karta pamięci SD z wbudowanym Wi-Fi. Po powrocie z sesji możesz więc bezprzewodowo skopiować zdjęcia na komputer. Ale Eye-Fi używa się zazwyczaj w innym celu. W każdym nowszym aparacie z serii semipro lub pro jest miejsce na dwie karty pamięci. Wybierasz więc takie ustawienia, że na zwykłą aparat zapisuje RAW-y, a na Eye-Fi pliki jpg (dzięki temu transfer jest szybszy, niż gdyby kopiować RAW-y). Na tablecie jest zainstalowana specjalna aplikacja Eye-Fi. Od tej pory zdjęcia wyświetlają się nie tylko na LCD aparatu, ale też na tablecie. Oznacza to, że przez cały czas możesz mieć podpięty monitor do aparatu i na nim oglądać najnowsze zdjęcia, a jak ktoś na planie zdjęciowym będzie chciał zobaczyć efekty sesji, to ma szansę zrobić to wygodnie na iPadzie, nie ruszając się z miejsca. Można też używać iPada, zamiast monitora, o ile taki rozmiar ekranu wystarcza. Od jakiegoś czasu karty te obsługują tryb direct, co oznacza, że nie trzeba się łączyć z routerem. Po prostu karta tworzy własną sieć Wi-Fi, do której wystarczy się podłączyć.

Podsumowanie

Artykuł ten to tylko takie liźnięcie tematu, bo napisać o tym można by było całą książkę. Rozwinięciem tego wszystkiego są poszczególne wpisy opowiadające o sesjach zdjęciowych, które regularnie zamieszczam. Każdej z tych rzeczy pewnie poświęcę (lub już poświęciłem) cały osobny wpis, w którym szerzej omówię temat.

Zapisz się do newslettera

Dołącz do newslettera, żeby nie przegapić nowości