Brick to trzypoziomowy lokal w Tarnowskich Górach zlokalizowany przy ulicy krakowskiej. Jest to taka aleja prowadząca na rynek, przy której znajduje się sporo sklepów, siedziby banków itd. Jednym słowem centrum, chociaż – w porównaniu do innych miast – bardzo niewielkie. Na dolnym poziomie Bricka jest parkiet i tam organizowane są imprezy. Na parterze mieści się kawiarnia, na górnym poziomie zaś restauracja. Wielokrotnie robiłem zdjęcia w tym lokalu wykorzystując do tego celu parkiet. Na oficjalnej stronie internetowej możecie wirtualnie zwiedzić ten lokal i zobaczyć miejsca, w których powstały dzisiejsze fotografie.
Opisywana dzisiaj sesja odbyła się w drugiej połowie 2011 roku. Od tamtego czasu bardzo dużo zmieniło się w moich fotografiach, ale o tym za chwilę. W Bricku powstało sporo moich zdjęć, m.in. opisywany już na blogu cosplay „Pamiętników Wampirów” czy też pierwsza sesja z Idalią. Poza tym robiłem tam też trochę fotografii beauty, bo na parkiecie jest wystarczająco wolnej przestrzeni, żeby bez przestawiania czegokolwiek można było rozstawić mini studio. Zanim więc zacząłem wykonywać tego typu zdjęcia u Karoliny Zientek, to robiłem to właśnie w Bricku, w Tarnowskich Górach. U siebie nie dość, że nie mam warunków do robienia zdjęć, to i tak żadna modelka by do mnie nie trafiła. O komunikacji miejskiej składającej się z jednej linii autobusowej, w dodatku jeżdżącej raz na godzinę (a czasem raz na cztery!), nie wspominając…
Wracając do Bricka… Tym razem zamiast robić zdjęcia na parkiecie, wybraliśmy się na górny poziom, do restauracji. Miały powstać fotografie przy filiżance kawy, ale, jak to zwykle bywa, w trakcie plany się zmieniają.
Martini w Bricku
Zaczęliśmy od pionowego zdjęcia całej sylwetki. Moją modelką była, jak zwykle w tamtym czasie, Klaudia Danch, którą znacie z wielu już opisywanych sesji (we wcześniejszym wpisie wcieliła się w rolę Lary Croft, zresztą również nie pierwszy raz). O fryzurę i make up zadbała sama, a wyszło jej to bardzo dobrze. Asystował Mateusz „Pro” Prociak.
Przez okna wpadało światło słoneczne, nawet przy czasie naświetlania 1/200 s i ISO 200. To dlatego, że zdjęcia miały być robione na niskiej wartości przysłony. Nie chciałem bardziej przymykać szkła, żeby modelka pozostała odseparowana od stolików w tle. Ostatecznie wartość przysłony ustawiłem na 1,8; bałem się że na 1,4 nogi znajdą się za bardzo poza głębią ostrości. Zdjęcie prezentuje się tak:
Nikon D700 | Sigma 50mm 1,4 EX DG HSM | F/1,8 | 1/200 S | ISO 125
Główne światło stanowiła lampa Yongnuo YN-460II ustawiona za parasolem transparentnym (przez długi czas był to mój podstawowy modyfikator). Tło było wypełnione światłem zastanym z okna widocznego na zdjęciu oraz z drugiego, którego w kadrze nie ma, ale znajduje się na tej samej ścianie. I to wszystko. Co prawda kombinowaliśmy trochę z oświetleniem lewego górnego rogu kadru za pomocą drugiej lampy YN, ale ostatecznie stwierdziliśmy, że lepiej zostawić ten fragment ciemniejszy.
Poniżej zdjęcie testowe, które pokazuje udział światła zastanego:
Z drugim zdjęciem było już więcej roboty:
Nikon D700 | Nikkor 135mm 2D DC | F/3,5 | 1/200 S | ISO 100
Robiłem je na zdecydowanie dłuższej ogniskowej, więc musieliśmy przemeblować wnętrze, żeby się zmieścić – stolik odsunęliśmy do tyłu, tyle ile się dało żeby tło wciąż wyglądało prawidłowo. Ja stałem przyparty do muru i dobierałem kadr jak najdokładniej, bo było tak ciasno, że o późniejszym kadrowaniu raczej nie było mowy. Odsunęliśmy też stoliki, które dzieliły mnie od Klaudii, tak żeby nie wchodziły w kadr. Było też sporo ustawiania detali, łącznie z butelką Martini, która ostatecznie została przekręcona bokiem (żeby napis nie rzucał się w oczy), ale i tak okazało się, że najlepsza poza wyszła na jednym z wcześniejszych zdjęć i to właśnie ono zostało wybrane do publikacji (stąd trochę niedopracowanych detali). Teoretycznie mógłbym wziąć dwa zdjęcia i zrobić z nich jedno – z każdego wybrać to, co najlepsze. Ale nigdy się w takie rzeczy nie bawiłem, więc wtedy nawet nie przyszło mi to do głowy.
Jako światła głównego użyłem, tak jak wcześniej, parasola transparentnego i lampy Yongnuo YN-460II. Niczym innym zresztą wówczas nie dysponowałem. Żeby fryzurze nadać blasku i odciąć ją bardziej od tła, zaświeciłem w nią drugą lampą, tym razem bez żadnych modyfikatorów. Dodałem też blendę, która nieco bardziej dopełniła cienie na twarzy (odbijając światło główne). Znów pojawił się dylemat, czy oświetlić lampą lewą górną część kadru, jednak i tym razem z tego zrezygnowałem. Światło padające z okna wydało mi się w sam raz.
Powstały dwie fotografie. Trochę mało jak na całą sesję… Chodziło mi po głowie zrobienie jeszcze zdjęć na kanapie. Miałem już dwa zdjęcia wykonane na sofie w Bricku, ale na tej, która znajduje się na najniższym poziomie. Natomiast ta w restauracji jest zupełnie inna – skórzana, w bordowym kolorze. Inna jest też ściana za nią – cała z cegieł.
Half-light, czyli mroczniej
Klaudia usiadła na sofie. Lampę ustawiłem tak jak zazwyczaj i wyszło… fatalnie. Masa odblasków i… ogólnie cała kanapa wyglądała bardzo płasko, bez widocznych zagłębień. Wpadł mi więc do głowy pomysł, że jakby tak zaświecić bardziej z góry, to wtedy całość powinna nabrać głębi. Jak pomyślałem, tak też zrobiłem. Zaświeciłem z góry, a właściwie niemal z samego sufitu prosto w dół (tak jak we wcześniejszych ujęciach, użyłem lampy reporterskiej i parasola). Później dobrałem odległość lampy od ściany, tak żeby cała scena wyszła jak najlepiej. Pierwsze zdjęcie wyglądało następująco:
Nikon D700 | Sigma 24-70 | 24 mm | F/5 | 1/200 | ISO 200
Już wtedy wiedziałem, że od tego dnia moje zdjęcia będą szły w konkretnym kierunku. Dotarło do mnie, że zacienione obszary zdjęcia, to jest to, co lubię najbardziej i że taki klimat można uzyskiwać samym światłem. Zrobiliśmy więc drugie ujęcie:
Nikon D700 | Sigma 50mm 1,4 EX DG HSM | F/5 | 1/200 | ISO 200
Część restauracji, w której robiliśmy zdjęcia, była zamknięta, właśnie ze względu na sesję zdjęciową. Tylko barman ze zdziwieniem obserwował, co tam się wyrabia. Do powyższego ujęcia zmieniłem obiektyw na nieco dłuższy; dzięki temu zmieniły się proporcje (np. mniej cegieł jest widocznych, bo są większe).
Podsumowanie
Jak już wspomniałem, po tej sesji mocno zmieniło się moje podejście do zdjęć i oświetlenia. Zrozumiałem, że chcę iść w tym kierunku i tworzyć zdjęcia cieniem, a nie tylko światłem. Po głowie zaczęła mi chodzić myśl, że to najwyższa pora kupić pierwszą lampę studyjną i beauty dish 70 cm z plastrem miodu. Ten modyfikator umożliwiłby mi selektywne oświetlanie sceny i dawał ostre światło, co byłoby ciekawą odmianą, bo parasole z natury są bardzo miękkie. Ale o beauty dishu napisałem już sporo, a najwięcej w „Beauty dish – magia ostrego światła”, więc jak ktoś jeszcze nie czytał, to zdecydowanie powinien czym prędzej nadrobić lekturę.