Używałem ostatnio uwielbianych przeze mnie lamp YongNuo YN–560IV. Niby to nic dziwnego, robię nimi zdjęcia cały czas, jednak tym razem nie były one uzupełnieniem lamp studyjnych, tylko jedynym źródłem światła. W ciągu ostatnich miesięcy zrobiłem tak również na innych sesjach, więc najwyższa pora poświęcić tym lampom cały wpis, bo to co oferują jest kompletnie nieadekwatne do ich ceny (w przeliczeniu na złotówki płaciłem 220 zł za sztukę, a spokojnie mogłyby kosztować kilka razy więcej i wciąż byłyby tego warte). Ostatecznie zdecydowałem, że lampy dokładniej opiszę następnym razem, a dzisiaj tylko o nich wspomnę. Podczas tej sesji i innych, które zrobiłem będąc w Polsce, używałem okty Aurora FireFly Duet S 75 cm, dedykowanej do pracy z lampami reporterskimi. I to właśnie na tym modyfikatorze się dzisiaj skupię.
Z zewnątrz Aurora Firefly wygląda jak każda inna okta:
Jednak jest to wersja stworzona do użytku z lampami reporterskimi, w dodatku z dwiema na raz, co na tej sesji było kluczowe. Jedna lampa byłaby za słaba. Gdybym wziął oktę z mocowaniem Bowens, to dwie lampy reporterskie tej klasy się tam nie zmieszczą, więc trzeba kombinować z montowaniem lamp w otworach wentylacyjnych, a to nie jest ani wygodne, ani szybkie.
Poza tym jak widać, to modyfikator szybko-rozkładany, ale do tego wrócę później.
Początki sesji
Tę sesję planowaliśmy z Karoliną Zientek już od dawna. Kiedyś było prościej – pojawiała się wizja zdjęć i kilka dni później byliśmy na planie zdjęciowym. Teraz Karolina ma zajęte niemal wszystkie dni od rana do nocy, a ja w Polsce bywam raz w roku. Poza tym nakrycie głowy modelki też było robione od zera przez Karolinę, więc i na jego wykonanie potrzeba było czasu.
Modelką na tej sesji była Agnieszka Mrozik z Charme de la Mode. Poznałem ją w Bangkoku – to był jej pierwszy wypad do Azji. Aga sporo czasu spędza na wybiegach w Mediolanie, tam też ponownie poleciała krótko po naszej sesji. Także mieliśmy dużo szczęścia będąc w tym samym czasie w Polsce.
Makijaż powstał u Karoliny w mieszkaniu, skąd pojechaliśmy na miejsce sesji. Były to ruiny cementowni w Grodźcu (Będzin).
Robiłem tam wiele sesji, m.in. obie z serii Tomb Raider, ale wszystkie były w zupełnie innej części budynku – bardzo przestronnej i oświetlonej światłem wpadającym zza dziur w ścianach i suficie. Tym razem wybraliśmy zupełnie inną scenerię, w sąsiednim budynku. Światło zastane było tam bardzo kiepskie – docierało go niewiele przez dziury w ścianach, co powodowało że na zdjęciach byłoby dużo czarnych przestrzeni, przeplatanych białymi plamami z przepaleń.
Reszta byłaby bardzo miękko oświetlona, m.in. przez to że dzień był tak pochmurny i przez to, że zanim światło dotarło na miejsce, musiało odbić się od wielu powierzchni. Zazwyczaj to zaleta, ale nie dla mnie. Ja podobnie jak na większości swoich sesji chciałem ostrzejszego światła – mocno kontrastowego. Żeby się tak stało, trzeba było użyć lamp błyskowych, świecić nimi mocno z boku, a a udział światła zastanego ograniczyć do minimum (pozbywając się w ten sposób przepalonych obszarów i całkowicie zmieniając wygląd fotografowanego miejsca).
Sesja
Efekt mojego ustawienia Aurory Firefly i pozostałych lamp był taki:
Nikon D810 | Sigma 50mm 1,4 EX DG HSM | F/2 | 1/50 | ISO 160
Nikon D810 | Sigma 50mm 1,4 EX DG HSM | F/2 | 1/50 | ISO 160
Ustawienie oświetlenia zajęła mi znacznie więcej czasu niż się spodziewałem – przez ponad godzinę latałem po planie zdjęciowym przesuwając co chwilę lampy i zmieniając ich kąt o kilka stopni. Problemem były liczne leje i kolumny, które zasłaniały światłu drogę – trzeba było bardzo dokładnie dobrać miejsce na położenie lampy. Byłoby prościej gdybym wziął ze sobą więcej lamp, ale spakowałem tylko 4, z czego dwie były w okcie. Próbowałem się ratować używając dodatkowo blend 180 x 120 cm, które miały odbijać światło w zbyt zacienione miejsca, jednak efekt był za słaby.
Ostatecznie udało mi się ustawić wszystko zgodnie z planem. Żeby to osiągnąć jedna z lamp świeciła przez parasolkę transparentną – w ten sposób światło objęło większy obszar i było w stanie rozświetlić część tła, które wcześniej było niczym czarna dziura. Statyw z tym światłem umieściłem z prawej strony – z tej samej, z której wpadało trochę światła słonecznego.
Była jeszcze jedna lampa zajmująca się tłem – postawiona na ziemi i wycelowana w miejsce, które wciąż pozostawało w cieniu. Zazwyczaj jedna lampa by do tego wystarczyła (tym bardziej z parasolem), jednak tak jak wspomniałem, tym razem sytuacja była bardziej skomplikowana.
Lampy oświetlające tło
Także mamy dwie lampy oświetlające tło, plus oczywiście główne oświetlenie, skierowane na modelkę. Standardowo to właśnie od niego zaczynałem ustawianie wszystkiego, tłem zająłem się na końcu.
Aurora FireFly Duet S 75 cm
I tutaj dochodzimy do Okty Aurora FireFly Duet S, w której można zamontować dwie lampy. W większości przypadków jedną bym sobie poradził po prostu zwiększając ISO, gdyby mocy w lampie zabrakło. Jednak tym razem by to nie przeszło – światło zastane zaczęłoby mi wtedy wypełniać obszary mające pozostać w cieniu. To oznaczałoby potrzebę mocnego przyciemnienia niskich tonów podczas obróbki, a także zwiększenia kontrastu, stłumienia świateł itd. Czyli po prostu klimat nadawało by się zdjęciom w Photoshopie, zamiast od razu na sesji. Jednak skoro to samo można zrobić lampami, to po co sobie komplikować – jedna to za mało, ale dwie wystarczyły w zupełności. Pierwsza była na pełnej mocy, drugą ustawiałem w zależności od potrzeb. Statyw z oktą stał na godzinie 4, nie dalej jak 3 metry od modelki.
Dwie lampy przydają się też, gdy mocy z jednej wystarcza, ale trzeba wykonać dużo ujęć w krótkim czasie. Na pełnej mocy to się nie uda, bo w końcu czujnik temperatury zablokuje błyskanie do czasu schłodzenia. Wtedy dwie lampy ustawione na połowę mocy są dużo lepszą opcją niż jedna na maxa (właściwie nie sposób ich wtedy przegrzać). Dodatkową zaletą jest też krótszy czas ładowania.
Okta Aurora FireFly Duet S ma 75 cm średnicy. Ideał do ujęć portretowych, ale bałem się, że do pełnych sylwetek może nie wystarczyć – osobiście preferuję 90 cm z gridem, a mniejsze wielkości tylko do portretów. Okazało się, że rozmiar jest w sam raz do potrzebnego klimatu zdjęć, aczkolwiek używałem tej okty bez grida. Jego brak nie do końca był moim wyborem – w ogóle go nie posiadam w tym rozmiarze. Teoretycznie Aurora ma plaster miodu w ofercie, ale w Polsce jest niedostępny. Sprawę komplikuje fakt, że 75 cm to dość nietypowy rozmiar, więc ciężko znaleźć zamiennik.
Szkoda, bo grid czasami jest niezbędny, ale przy tym rozmiarze modyfikatora będzie to dotyczyło raczej kadrów amerykańskich czy portretowych, a nie ujęć całej sylwetki. W przypadku tej sesji nawet mając plaster miodu bym go nie użył, bo za dużo miejsc znalazło by się przez to w cieniu. Odsunięcie lampy od modelki teoretycznie rozwiązałoby ten problem, ale stworzyłoby kolejne – przede wszystkim zbyt ostre cienie. Poza tym w przypadku tej sesji po prostu nie można się było odsunąć dalej ze względu na przeszkody zwisające z sufitu. Także grid i tak nie byłby użyty, ale zdecydowanie dobrze byłoby go mieć do innych sesji.
FireFly Duet S nie musi być softboxem. Można go przerobić na beauty disha. W tym celu należy dokupić odbłyśnik, który wkręca się w oktę za pomocą dołączonej śruby.
W wersji studyjnej (Aurora FireFly XL) korzystałem z tego rozwiązania przy niektórych sesjach (m.in. Zombie). Zabieranie normalnego beauty disha 70 cm w teren jest kompletnie niewygodne – robię to tylko gdy biorę też cały sprzęt studyjny, który jest tak ciężki i tyle waży, że Beauty Dish 70 już niewiele w tej kwestii zmienia.
Z FireFly sprawa wygląda zupełnie inaczej, bo nie dość, że całość jest dużo lżejsza, i po złożeniu zajmuje o wiele mniej miejsca, to jest też szybkorozkładana (czyli ma mechanizm podobny do tego w parasolach – wystarczy przesunąć jedną część i gotowe). Typowo studyjne softboxy wymagają mozolnego mocowania wszystkich prętów przy każdym rozkładaniu, co kompletnie się nie sprawdza. W studio to nie przeszkadza, bo zazwyczaj robi się to raz – zaraz po kupnie. W plenerze sprawa ma się inaczej. Ja kilka razy zabierałem studyjne softboxy w plener i za każdym razem mówiłem sobie “nigdy więcej”.
Kiedyś szybkorozkładane modyfikatory były rzadkością, teraz to już popularne rozwiązanie. Niestety po złożeniu softbox szybkorozkładany zajmuje o wiele więcej miejsca od zwykłego, jednak taka jest cena za wygodę. Do FireFly dostaje się specjalną torbę z uchwytem, żeby transport był maksymalnie uproszczony. O ile zazwyczaj fabryczne walizki, torby i pokrowce zastępuję własnymi torbami (często ze względu na wagę), to tutaj nie było takiej potrzeby. Niestety uchwyt na lampę reporterską nie mieści się do środka, a na rozbieranie go za każdym razem szkoda czasu, więc u mnie on po prostu wystawał poza futerał.
Można go też odwrócić by ostawał mniej, ale nie jest to konieczne
Do transportu nie ściągam też warstw dyfuzyjnych. Materiał przez to dużo bardziej pognieciony, ale nie przeszkadza mi to). Także zostawiam materiał założony na okcie i tylko odpinam jego kawałek żeby mieć dostęp do mechanizmu odpowiedzialnego za składanie i rozkładanie. Teoretycznie mógłbym to zrobić wkładając rękę przez otwór na lampę, ale ciężko się tam zmieścić i jest to niewygodne. Niestety nie ma żadnego suwaka, który wystarczyłoby odpiąć i włożyć przez niego rękę. W wersji XL (dedykowanej lampom studyjnym) suwak jest i dzięki temu składanie okty jest bardzo wygodne. Oczywiście z założenia te suwaki nie służą temu by pchać w nie ręce, tylko jako wentylacja, która w lampach reporterskich jest po prostu zbędna.
Beauty
Poza powyższymi zdjęciami powstało też jedno beauty.
Setup był tak prosty, że nie ma sensu się nad nim rozwodzić, bo opisywałem już pełno niemal identycznych. Dwie lampy znajdowały się FireFly’u zamontowanym centralnie na środku. Trzymałem aparat zaraz pod softboxem. Używałem wtedy zwykłego statywu, a nie boomu, więc było to mocno utrudnione. Do tego jedna lampa oświetlająca tło (w jego roli czarna blenda 180 x 120 cm).
Czy warto?
Podejrzewam, że w przypadku FireFly Duet S u wielu osób pojawi się szok związany z ceną, która obecnie wynosi niecałe 1000 zł. Aurora nigdy nie robiła tanich rzeczy (i w parze z ceną szła też jakość), jednak. FireFly XL do lamp studyjnych, którego regularnie używam, też tani nie jest, ale mimo większego rozmiaru, kosztuje mniej od wersji reporterskiej.
W przypadku modelu używanego na tej sesji, też jakości nie mam nic do zarzucenia – bardzo ważny jest mechanizm służący do rozkładania, który w Aurorach jest bardzo udany – zrobiony w całości z metalu – działa lekko i nie wymaga przesuwania żadnej blokady. Innym elementom też ciężko coś zarzucić. W tanich softboxach zazwyczaj jest to zrobione dużo gorzej. Także z jednej strony jakość jest bardzo dobra, z drugiej – była taka już w większej wersji, dedykowanej lampom studyjnym i to przy nieco niższej cenie.
Mnie tę oktę udostępnił importer do realizacji kilku sesji. Czy bym ją kupił? Gdybym potrzebował czegoś w plener na dwie lampy to pewnie tak, ale poszukałbym do tego też plastra miodu, bo jak po opisach innych moich sesji widać – ja go zakładam na prawie każdy modyfikator. Bez plastra miodu mocno spadłaby przydatność przy moich sesjach portretowych, bo do całych sylwetek raczej byłoby w porządku (ze względu na niewielki rozmiar modyfikatora).
Podsumowanie
Całkowita rezygnacja z lamp studyjnych (czy nawet plenerowych) podczas tej sesji, to był świetny pomysł. Mocy w lampach reporterskich wystarczyło, a Aurora FireFly Duet S została przeze mnie sprawdzona w boju po raz pierwszy. Później używałem jej jeszcze na sesjach beauty (które też pojawią się na blogu) i również nie miałem zastrzeżeń, poza wspomnianym już brakiem grida.
Przy okazji przekonałem się, że 75 cm może mieć sens przy fotografowaniu całych sylwetek. Daje on trochę lepszą mobilność niż 90 cm i jest mniej podatny na wiatr.
Oktę Firefly Duet S podesłał sklep Fripers.pl.