Search
Close this search box.
Kala_and_V_Max_02_by_uniqueProject

Jak uczyłem się fotografowania – autobiografia

Jak nauczyć się fotografować modelki i stworzyć portfolio? Iść do odpowiedniej szkoły, uczyć się z YouTube, z forów internetowych? Nie wiem, ale mogę opowiedzieć jak to wyglądało u mnie. Zdjęcia w tym wpisie są z moich początków, więc bardzo mocno odbiegają od późniejszych.

Ostatnio naszło mnie na przemyślenia, a zaczęło się od tego, że kilka lat temu wysłałem sobie e-maila „do przyszłości”. Czyli takiego, który miał zostać dostarczony do mnie kilka lat po jego napisaniu. Opisałem w nim jak wyglądało moje ówczesne życie i jakie mam plany na przyszłość. Nawet zdecydowałem się wrzucić część na Facebooka (możecie przeczytać tutaj).

Kiedy pisałem wspomnianą wiadomość, akurat zaczynałem zabawę w fotografię. Posiadałem już aparat z obiektywami, ale nie miałem większego pojęcia o oświetleniu, a co za tym idzie nie potrafiłem robić zdjęć. Akurat w zeszłym miesiącu wspomniany e-mail do mnie dotarł i stąd nieco wspomnień i przemyśleń – jak zaczynałem ze zdjęciami, co zrobiłem dobrze, a co powinienem zupełnie inaczej. Może kogoś to nakieruje na to, jak zacząć naukę. Nie mówię, że powinieneś iść w moje ślady – pod wieloma względami pewnie lepiej nie, ale zawsze możesz wyciągnąć jakieś wnioski.

Szkoła to podstawa…?

Jestem z rocznika ’87, więc szkoła to nie tak odległa przeszłość. Wróćmy do samego początku – nie mam żadnego wykształcenia w dziedzinie fotografii, nigdy nie planowałem z tym swojej przyszłości, a już szkołę średnią (technik elektronik/telekomunikacji) traktowałem jako ogromną stratę czasu. Ponad 35 godzin tygodniowo marnowanych na rzeczy, które nigdy mi się nie przydadzą. Nie zamierzałem być prawnikiem, lekarzem czy kimkolwiek, kogo zawód wymaga licencji. Studiowanie dla samych papierów też nie wchodziło w grę, dlatego o szkole wyższej w ogóle nie myślałem. W pełni zgadzam się z opiniami, że szkoły w dzisiejszych czasach powinny opierać się o grywalizację i rozwijać kreatywność, tymczasem jest odwrotnie. Na szczęście w szkole zawsze fajnie mi się spędzało czas ze znajomymi, chociaż nauczyciele niekoniecznie byli zachwyceni moja obecnością. Właściwie już w gimnazjum przeklinali dzień moich narodzin („Pluszczyk to chwast, a chwasty się plewi” jak to mawiała nauczycielka j. polskiego). W drugiej klasie technikum dyrektor wparował wściekły na lekcję z pytaniem „kiedy Pluszczyk kończy 18 lat” i oświadczył, że po urodzinach nie mam po co przychodzić do szkoły. Oczywiście po kilku dniach by mu przeszło, ale moje plany związane z edukacją były już wtedy dość mocno określone – dokończenie szkoły średniej zaocznie i na tym koniec.

Nie zrozumcie mnie źle – czas spędzony w szkole wspominam świetnie. Po prostu był kompletnie zmarnowany – jakbym miał wtedy Internet i poświęcił te godziny na to, co mnie wtedy interesowało, to byłoby to 100 razy bardziej efektywne i przydatne. Do dzisiaj żałuję, że nie miałem netu wtedy, kiedy mnie ciągnęło do programowania i paru innych spraw. Aczkolwiek jakby istniała szkoła z interesującymi mnie zajęciami, to chętnie bym do niej poszedł.

Jak tylko mogłem, tzn. w wieku 18 lat, przepisałem się na szkołę zaoczną (czyli sobota i niedziela, a jak nie chcesz to nie przychodzisz w ogóle, jedynie na egzaminy) – to była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Rodzice oczywiście załamani tym co ich syn wyprawia, później sami stwierdzili, że to był dobry wybór. Bo nie ma co ukrywać, moje szkolne osiągnięcia były adekwatne do chęci uczenia się.

Miałem w końcu Internet, więc wziąłem się z to, co mnie ciekawiło i życie w końcu miało jakiś sens. Jakby mnie wtedy interesowała fotografia, to mógłbym się za nią zabrać na całego, nie tracąc czasu na całki i wypracowania typu „o czym myśli postać na powyższym obrazie”.

Jednak u mnie wszystko wtedy kręciło się wokół komputerów, projektowania stron internetowych i motocykli, bo to te rzeczy mnie interesowały. I tak przez kilka lat. W planach miałem przejście do pracy na etat w UK, w jakimś studiu związanym z webdesignem. Jak w każdej branży kreatywnej, tak i w tej, portfolio mówi o Tobie wszystko, a szkoły nikogo nie obchodzą. Zupełnie jak w fotografii. Na szczęście szybko zrozumiałem, że webdesign to nie jest coś co chcę dłużej robić. I tak kolejne kilka lat to było głównie jeżdżenie na motocyklu, pisanie artykułów z tym związanych itd.

Wracając do edukacji… Wiem że w niektórych miastach są szkoły średnie o profilu fotograficznym, jednak ciężko znaleźć jakieś opinie mówiące o tym, że faktycznie można się tam nauczyć przydatnych rzeczy. Ale jak ktoś wiąże z tym swoją przyszłość, to czemu nie? Szkołę średnią i tak trzeba jakąś wybrać. Gdyby była u mnie w mieście taka, to chętnie bym właśnie do niej chodził.

Zupełnie inaczej ma się sprawa z uczelniami policealnymi – tego nie byłbym w stanie nikomu polecić. Zbyt wiele osób spotkałem po takich szkołach  i opinie zawsze były takie same – jak chcesz się nauczyć ustawić balans bieli, to możesz iść, ale na wiele więcej nie licz. Mam tutaj na myśli polskie szkoły, które wciąż są w epoce ciemni, a zajęcia praktyczne wyglądają tak, że 10 osób fotografuje jednocześnie tę samą osobę. Sam chciałem się zapisać do jednej, na szczęście nie wypaliło. Po dniach otwartych stało się jasne, że nie ma sensu tam iść żeby się czegoś nauczyć. Natomiast może to być świetne miejsce, żeby poznać ludzi o podobnych zainteresowaniach.

Z zagranicznych szkół ludzie są zdecydowanie bardziej zadowoleni, aczkolwiek program zazwyczaj nastawiony jest na sprawy bardziej artystyczne niż techniczne. Jeśli chodzi o naukę oświetlenia, czyli to co dla mnie jest najważniejsze, to podejrzewam, że byłbym rozczarowany. Od tego są raczej warsztaty fotograficzne.

Podsumowując – pamiętaj, że żaden zleceniodawca, nigdy się nie zapyta jakie szkoły skończyłeś. To samo z kursami i certyfikatami. Nikogo takie rzeczy nie obchodzą, liczy się portfolio, więc zastanów się dobrze, czy to nie na nim lepiej się skupić zamiast na szkole. Natomiast jeśli szkoła jest w stanie przełożyć się bezpośrednio na umiejętności, a nie tylko na papiery, to popieram ją w 100%.

Moje początki ze zdjęciami

Jest wiosna, rok 2009. W tym czasie każdy dzień wyglądał podobnie – wstawało się po południu, spotykało ze znajomymi na motocyklach i wracało do domu zazwyczaj nad ranem. Na jednym z takich wypadów kumpel daje mi do ręki aparat, żebym zrobił mu zdjęcie na motocyklu. Nigdy wcześniej lustrzanki w rękach nie miałem. Wykonałem kilka ujęć – niemal wszystkie nieostre, w końcu nie wiedziałem, że trzeba zaczekać na auto focus. Mimo wszystko chyba mi się spodobało, bo od tamtej pory znajomy chcąc robić zdjęcia, musiał ze sobą wozić dwa aparaty – jeden dla mnie, drugi dla siebie (Nikon d40 + d70s i do tego kilka obiektywów).

jak robić zdjęcia?

Znajomy od którego się zaczęło, fotografujący motocykl innego znajomego. Wszyscy jeździliśmy z aparatami.

Robiłem zdjęcia motocykli, a będąc na necie czytałem recenzje aparatów i szukałem czegoś dla siebie. I tak całymi dniami – motocykl, jakieś zdjęcia i net. W końcu, w maju 2009 roku, kupiłem Nikona D60 z kitowym obiektywem 18-55 mm. Czemu akurat to? Bo wspomniany kumpel miał ten system, więc można było pożyczyć obiektywy, a D60 dlatego, ponieważ był najtańszy i wiele osób twierdziło, że niewiele odbiega od wyższych modeli. Chyba byli obłąkani, ale do tego jeszcze wrócę… Tego samego dnia spakowałem aparat do plecaka i ruszyłem na parking porobić zdjęcia swojego motocykla. Nie obyło się bez dzwonienia po pomoc, z pytaniem „gdzie jest drugie pokrętło na tym aparacie” i „jak cokolwiek przestawić, skoro go nie ma”. Po powrocie przeczytałem instrukcję obsługi i od tamtej pory przez długi czas zabierałem ze sobą aparat wszędzie. Żeby nie rozwalić go przy pierwszym szlifie na ścigaczu, pakowałem go w zupełnie niefotograficzny, ale w miarę pancerny plecak Axio Swft 2.0, który opisałem tutaj.

Motocykle są wszędzie

Fotografowałem motocykle i w zasadzie nic więcej, chociaż jedyny typ fotografii jaki mnie kiedykolwiek interesował, to ten z modelkami agencyjnymi. Szczególnie zdjęcia Macieja Boryny, na których modelki zazwyczaj miały niemal martwe, albo wręcz wściekłe spojrzenie. No ale gdzie tam ja i fotografowanie modelek – jak komuś mówiłem, że mam to w planach to się dowiadywałem, że to nigdy nie nastąpi i muszę być upośledzony myśląc inaczej.

jak robić zdjęcia?

Po motocyklach na parkingach, były motocykle na targach motoryzacyjnych – w zasadzie ledwo kilkanaście dni po kupnie aparatu odbywało się Auto Moto Show 2009 – najgorsze targi motoryzacyjne od lat, niestety w kolejnych latach tak niski poziom już pozostał. To był dramat również od strony fotograficznej – oświetlenie hali strasznie słabe, a w moich rękach Nikon D60, którego matryca szumiała już przy ISO 400. W połączeniu z ciemnym, kitowym obiektywem (bez redukcji drgań) było bardzo kiepsko. Statywu oczywiście brak. Po pierwszym dniu pojechałem prosto do sklepu fotograficznego kupić lampę błyskową, ale nie mieli tej, którą chciałem, więc zostałem bez dodatkowego oświetlenia.

Zależało mi, żeby zrobić tę fotorelację w miarę porządnie, tym bardziej, że redakcja dla której pisałem teksty uważała, że skoro i tak będę robił zdjęcia, to zrobię je dla nich zamiast zawodowego fotografa, któremu na Śląsk było trochę nie po drodze. Pomysł mi pasował, bo oznaczał, że aparat szybko się zwróci, a tego typu zdjęcia początkowo wydawały się łatwe do zrobienia. Ostatecznie 60 zdjęć robiłem 3 dni i było na nich więcej hostess niż motocykli, ale to podobno plus – na portalach motoryzacyjnych klikalność w miniatury zdjęć z dziewczynami jest wielokrotnie większa niż na te z motocyklami…

Krótko po targach kupiłem lampę – wymarzonego Metza 48-AF1 i do tego obiektyw Nikkor 50 mm 1,8, którego autofocus nie działał z Nikonem D60 (brak silnika). Nie było to wielkim problemem, bo ledwo kilka dni później spaliłem tego Nikona lutownicą, próbując zmodyfikować battery grip… Tak tak… technik elektronik (może jednak szkoła raz w życiu mogła się do czegoś przydać?).

Skończyło się na oddaniu aparatu do serwisu i kupieniu tego samego dnia Nikona D90, bo nie bardzo umiałem sobie wtedy wyobrazić dzień bez aparatu. Wydawało mi się, że prawie niczym te dwa aparaty się nie różnią. Do czasu aż D60 wrócił z naprawy – wtedy zrozumiałem jak wielka przepaść je dzieli. Nie chodziło o jakość, tylko o obsługę – po przyzwyczajeniu do D90, nie było już możliwości powrotu do gorszego modelu.

jak robić zdjęcia?

Pierwsze testy Nikona D90

Dalej fotografowałem motocykle, ale doszły też samoloty na różnych pokazach. Znajomi mieli obsesję na ich punkcie więc zabierałem się z nimi. Robiłem to Nikkorem 55-200 VR.

4296219

W międzyczasie była próba zrobienia zdjęć kuzynce, ale efekty lepiej przemilczeć. Ustawiłem lampę z parasolką na statywie i w zasadzie nie miałem pojęcia co dalej, więc świeciłem „byle było jasno”. Nawet to mi nie wyszło, bo zamiast patrzeć na histogram, sugerowałem się podglądem zdjęcia na ekranie aparatu. Ale przynajmniej nakierowało mnie to, na co muszę zwracać większą uwagę. Kolejne testy tego typu fotografii poczyniłem na dziewczynie z maxmodels. Najbardziej zależało jej na zdjęciach rozbieranych, co po fakcie niekoniecznie odpowiadało jej rodzinie. Koniec końców żadnych zdjęć z nią na necie nie zostawiłem.

No i tak się to jakoś toczyło, aż do kolejnych targów motocyklowych. Jako że minęło kilka miesięcy, to moja wiedza o fotografowaniu była już na nieco innym poziomie. Zamówiłem robiony specjalnie pode mnie bracket, który pozwalał trzymać aparat za grip w pionie i poziomie, a lampa znajdowała się na obręczy wokół obiektywu. Zrobiony totalnie amatorsko, za ok. 100 zł, co miało swoje odzwierciedlenie m.in. w farbie której już po chwili było więcej na rękach, niż na uchwycie. W każdym razie swoje zadanie spełniał. Tzn prawie, bo kurier UPS dowiózł go pod adres kogoś z zupełnie innego miasta i zorientował się jak już było po targach… użyłem go dopiero na kolejnej imprezie.

Trudno… Z kawałka kartki i naklejek „Motocykle są wszędzie” zrobiłem odbłyśnik na lampę błyskową i uzbrojony tym razem w Nikona D90 + 50 mm 1,8 ruszyłem fotografować. Ponownie robiłem zdjęcia dla Motogenu. Jako że ta redakcja zatrudniała wówczas bardzo dobrego fotografa, to jak zobaczyli kolesia z ich identyfikatorem i z aparatem, to oczywiście pomyśleli, że to ja nim jestem. Tym sposobem jeden z wystawców przekonał hostessę, że za chwilę zostaną jej zrobione najlepsze zdjęcia jakie będzie miała z tych targów. W efekcie czas pozowania był znacznie ponad normę, a hostessa szukała mnie później na necie tak długo, aż znalazła.

Pierwsza sesja

Dalej nie miałem zbyt wiele doświadczenia z modelkami i oświetleniem, ale zorganizowałem sesję ze wspomnianą hostessą, znaną wam jako Klaudia Kandziora/Danch. Miała załatwić strój Lary Croft, a ja pistolety i kabury. Okazało się to znacznie trudniejsze niż się początkowo wydawało, bo kabury udowe pasujące wyglądem, były sprzedawane tylko na prawą nogę. Problem istniał jeszcze bardzo długo – nawet w zeszłym roku wiele osób pisało do mnie z pytaniami gdzie je kupić (ja to zrobiłem na allegro).

Była ze mną wizażystka i osoba do pomocy z trzymaniem blendy/lampy. Wiedziałem tylko mniej więcej jak ustawić lampę, ale nie do końca dlaczego właśnie tak. W zasadzie efekt końcowy był przypadkiem. Nie ma się co rozpisywać, zrobiłem to już dawno – opis całej sesji możecie przeczytać tutaj.

Maxmodels i mitingi

Ile by narzekań na Maxmodels nie było, uważam że to najlepszy sposób na start. I nie ma się co czarować, że konkurencyjne portale „są lepsze” – porównanie liczby modelek na MM i u konkurencji nie pozostawia żadnych wątpliwości, kto się faktycznie liczy. Zresztą jak ktoś się zarzeka, że wynosi się do konkurencji, to zazwyczaj dalej ma profil na MM.

Moim problemem był brak zdjęć z modelkami – okazało się bowiem, że na Maxmodels.pl nie wstawia się zdjęć samych motocykli… Sesja z Larą Croft częściowo załatwiła sprawę. Co prawda portfolio z tylko jedną sesją było bardzo ubogie, ale to już coś.

Wstawiłem też zdjęcia hostess zrobione na targach, żeby nie było tak pusto. Poza tym byłem na jednym foto-spotkaniu, na które się przyjeżdżało z aparatem, chodziło po jakimś miejscu i robiło zdjęcia. Były też dziewczyny do pozowania, więc skupiłem się wyłącznie na nich. Miałem więc kolejne zdjęcia do wrzucenia. Pamiętam też „strobing miting”, czyli spotkanie ok. 40 osób, na którym pozowały modelki, a kilkuosobowe grupy osób je fotografowały. Na start fajna sprawa – można podpatrzeć jak ktoś rozstawia światła itd. Była też okazja zrobić kilka zdjęć samemu. No i to kolejna opcja na poznanie osób, które się tym interesują, chociaż akurat ja nigdy zbyt społeczny nie byłem. Prawie wziąłem udział jeszcze raz, tylko jak dotarłem na miejsce, to zaczęła się solidna śnieżyca – mogłem zostać i nie mieć jak wrócić do domu (przyjechałem ścigaczem), albo wracać póki się jeszcze da.


Kiedy napisał do mnie na maxmodels ktoś w sprawie komercyjnej sesji odzieżowej, zaproponowałem mu coś, co pewnie 99% „profesjonalnych” fotografów skrytykuje i nazwie psuciem rynku. Powiedziałem że nie wezmę za to ani grosza, ale cała sesja będzie od A do Z po mojemu. Klient opłaca wszystkie koszty (miejsce, modelki, wizaż itd.) i się nie wtrąca – co wyjdzie to wyjdzie, jak niewiele, to trudno. Nie chciałem mieć żadnego parcia, że muszą być z tego dobre zdjęcia, bo przecież dopiero zaczynałem i nie byłem konkurencją do osób, które zrobiłyby to porządnie. Poza tym budżet na fotografa i tak byłby niewielki (ciężko byłoby o więcej niż 1000 zł). Oczywiście starałem się najlepiej jak mogłem i w ten sposób chciałem mocno rozbudować swoje portfolio. Jednym z moich warunków było, że wizaż musi zrobić Karolina Zientek.

jak fotografować

Jedno z kilkunastu zdjęć jakie wtedy zrobiłem

W zasadzie do dzisiaj nie rozumiem, jak niektórzy pseudo profesjonaliści mogą się oburzać, że początkujący fotografują za darmo. Skoro uważają taką osobę za konkurencję dla siebie, to chyba powinni zmienić branżę. Najwyraźniej są beznadziejni i ich strategia opiera się wyłącznie na cenie, a nie na jakości.

Cały czas próbowałem też fotografować dziewczyny z Maxmodels. Szukałem tylko początkujących, wychodząc z założenia, że te bardziej zaawansowane byłyby rozczarowane moimi zdjęciami. To był ogromny błąd! Dogadywanie się z takimi pseudo modelkami bardzo często nie dochodziło do skutku. Wszyscy chyba znają sytuacje kiedy przed samą sesją dostaje się wiadomość, w której jest się informowanym, że sesji jednak nie będzie. „Bo chłopak nie pozwolił”, bo „pogrzeb cioci”, „bo jednak za daleko” itd. Albo bez żadnej wiadomości – po prostu czekasz i czekasz, a Twoich telefonów nikt nie odbiera. Jak jest się samemu, to jeszcze można to jakoś przeboleć. Gorzej gdy czeka też wizażysta, fryzjer, asystent i opłacone studio, ale to jeszcze nie był ten etap dla mnie.

Na szczęście takie sytuacje występowały głównie na początku, kiedy wymagania co do dziewczyn były niewielkie. Żałuję że od razu nie próbowałem z tymi bardziej zaawansowanymi. Jakby się nie zgodziły, to co? No właśnie – kompletnie nic. Trzeba próbować.

Co dalej?

Jak już się zorientowałem, że fotografia to dla mnie dobry kierunek, to na motocyklu jeździłem coraz mniej, a coraz więcej czasu spędzałem na necie czytając o oświetleniu i oglądając na YouTube backstage sesji zdjęciowych i ogólnie zdjęcia. W efekcie tego i ciągłych cięć budżetowych w branży motocyklowej, całkowicie zrezygnowałem z pracy w redakcji i zacząłem żyć z tego, co zostało na koncie (prawdę mówiąc była to kwota tak niska, że śmiało mogłem się określić mianem bankruta), a później na kartach kredytowych, okazjonalnie sprowadzając z Chin coś na handel. Jednak mieszkając wciąż u rodziców nie było to wielkim problemem. Dodam, że wcześniej nie uznawałem żadnych kredytów i do dzisiaj mam podejście takie, że jak kupować cokolwiek, to raczej tak, żeby nie płacić odsetek (pomijając sytuacje, kiedy faktycznie kredyt wychodzi dużo lepiej niż wynajem). Po prostu wtedy czas potrzebny na naukę fotografii wydawał mi się o wiele cenniejszy, niż odsetki. Uważałem też, że pracując za przeciętną pensję w dłuższej perspektywie, dużo więcej stracę niż zyskam.

Nieco wcześniej kupiłem aparat (Nikon D700) i obiektywy za dofinansowanie z UE (to najniższe na otwarcie działalności – tutaj znowu odzywają się osoby nienawidzące dofinansowań…), plus wkład własny. Okazało się też, że chcąc robić sesje zdjęciowe, trzeba mieć samochód. Powoli zaczynałem gromadzić coraz więcej sprzętu typu blendy czy statywy i przewożenie tego na ścigaczu stało się niemożliwe. Koniecznym było więc zdanie prawa jazdy kategorii B i kupienie najtańszego auta, które będzie jeździło i pomieści to wszystko. Padło za Nexie za 1500 zł. Ile ja się wtedy nasłuchałem, że powinienem robić śluby, bo przecież WSZYSCY robią śluby i TYLKO w ślubach są pieniądze… Jak bardzo ograniczonym trzeba być, żeby myśleć w ten sposób, jest dla mnie niepojęte.

jak robić zdjęcia?

Czasami zdarzało mi się robić zdjęcia w świetle zastanym. W tym przypadku nawet bez blendy.

To w końcu jak zacząć?

No więc właśnie – jak się nauczyć robienia zdjęć? Oczywiście cały czas piszę wyłącznie o takich zdjęciach, jakimi ja się zajmuję, a nie o macro czy innych ślubach.

Myślę że najpierw trzeba zrozumieć, że najważniejsze jest oświetlenie – bez tego ani rusz. Nie mam tutaj na myśli, że potrzeba drogich lamp, tylko wiedzy o tym jak lamp używać – jakichkolwiek (tyczy się to też światła zastanego). Dobrze jest czytać ile się tylko da na temat tego jakie modyfikatory jak działają i starać się to jak najlepiej zrozumieć i przećwiczyć. Później wszystko będzie logiczne. Najlepiej to połączyć z oglądaniem filmów zza kulis sesji zdjęciowych – to daje bardzo dużo, bo widzisz cały plan zdjęciowy. Takich filmów można poszukać np. na Fstoppers.com, albo bezpośrednio na YouTube czy Vimeo. Nigdy nie śledziłem konkretnych kanałów, po prostu wpisywałem w wyszukiwarkę różne frazy (photoshoot backstage itp).

Jak masz na kim na bieżąco ćwiczyć, to jesteś w świetnej sytuacji, ja niestety musiałem czekać na wypróbowanie wszystkiego, przez co wszystko trwało dłużej. Poza tym nie miałem żadnego miejsca, w którym mógłbym robić zdjęcia, a to ogromny problem – trzeba za każdym razem wozić i rozkładać gdzieś sprzęt, a nie zawsze jest gdzie. Teraz uznałbym zorganizowanie jakiegoś mini studia za podstawę. Nawet coś małego jest o wiele lepsze niż nic, więc jak masz możliwość, to nawet się nie zastanawiaj. Ja woziłem sprzęt do wizażystek i u nich w mieszkaniach wszystko rozstawiałem. Do póki były to tylko lampy reporterskie, to wszystko szło sprawnie. Gorzej jak sprzęt zajmował już cały bagażnik – za każdym razem prawie 2 godziny na rozpakowywanie, noszenie i pakowanie, a bez asystenta ani rusz. No i o tle studyjnym można zapomnieć, więc niemal samo beauty robiłem, a fashion tylko w plenerze. W efekcie w pewnym momencie miałem dość i zdjęć powstawało coraz mniej, aż do czasu gdy się opamiętałem z ilością i wagą sprzętu.

Kilka podstawowych wskazówek:

  • Na sprzęt oświetleniowy nie trzeba wydawać mnóstwa pieniędzy, przynajmniej nie na początku ;). Tutaj opisałem swój pierwszy sensowny zestaw. Na moim blogu znajdziesz także opisy wielu innych lamp i modyfikatorów (mobilnych jak i studyjnych), razem ze wskazówkami jak tego wszystkiego używać. Jak sam zobaczysz, wiele moich sesji było robionych oświetleniem wartym 1000 zł albo dużo mniej. I mam tutaj na myśli wszystko ze statywami i modyfikatorami, a nie jedną lampę. Są też sesje, na których jedna lampa to kilka tysięcy, o reszcie nie wspominając. Ale wszystko po kolei.
  • Dobry aparat i obiektywy są ważne, jednak do nauki wystarczy byle co. To nie sport czy reportaż, gdzie twoje wyposażenie może zaważyć na tym, czy dane zdjęcie w ogóle powstanie. Z drugiej strony jak już na początku zrobisz coś fajnego, to wiadomo, że czym lepszej jakości będzie zdjęcie, tym lepiej. Dlatego ja jak najszybciej chciałem kupić dobre obiektywy. O wyborze aparatu i obiektywów pisałem tutaj.
  • Czym prędzej zrozumiesz, jak ważne jest oświetlenie w miejscu, w którym retuszujesz zdjęcia, tym lepiej dla każdego, kto je będzie oglądał. Bez tego nigdy nie obrobisz ich poprawnie. Oczywiście czasami może ci przypadkiem wyjść dobrze, ale trudno podchodzić do tematu poważnie, jednocześnie opierając się zawsze na szczęściu. Jeśli wychodzisz z założenia, że „to bez sensu, bo i tak większość ludzi będzie oglądała te zdjęcia na słabych ekranach”, to jeszcze bardzo dużo przed Tobą. Tutaj opisałem przygotowanie miejsca do retuszu.

Trening

Nie da się nauczyć robienia zdjęć, nie robiąc ich… To oczywiste. Jednak ja w pewnym momencie skupiłem się bardziej na budowaniu portfolio, niż na zwykłym robieniu jak największej liczby sesji. To był bardzo głupi pomysł… Nie chciałem ciągle fotografować tych samych osób, bo myślałem, że to źle wpłynie na portfolio. Faktycznie lepiej żeby było zróżnicowane, ale jeszcze lepiej, żeby te zdjęcia były dobre, a takimi najpewniej nie będą, do póki nie będzie się miało za sobą wielu godzin na planie zdjęciowym. Spokojnie mogłem robić sesję z dotychczasowymi modelkami, a w między czasie szukać dodatkowych. Na szczęście w końcu to zrozumiałem. Obecnie bardzo chętnie wracam do modelek, które fotografowałem już nieraz.

Make up i retusz

Teraz trochę bardziej zahaczę o temat obróbki zdjęć niż samego fotografowania, ale może część z was właśnie retusz będzie chciała robić zawodowo. A nawet jeśli nie, to warto umieć obrabiać swoje zdjęcia żeby wyglądały jak najlepiej. Bardzo dobrze jest mieć profesjonalną wizażystkę na sesjach, dzięki temu zdecydowanie łatwiej jest się nauczyć dobrze retuszować.

Profesjonalny retusz opiera się na pracy z dobrym materiałem wyjściowym (wbrew temu co chyba większość osób myśli). Nie da się nauczyć porządnego retuszu, mając do treningu fotografie ze skopanym oświetleniem, czy ze słabym make-upem. Co z tego, że ktoś umie zrobić w Photoshopie z potwora piękną księżniczkę? Taka osoba może sobie zupełnie nie poradzić, kiedy dostanie świetne zdjęcie, bo wcześniej skupiała się na obrabianiu w taki sposób, żeby całość jakoś się prezentowała, a teraz się okazuje, że trzeba pracować na detalu. Natalia Taffarel uważa, że lepiej ćwiczyć retusz za darmo na dobrych zdjęciach, niż komercyjnie na słabych. Dlatego, że dobry fotograf (a więc i często dobrze płacący, stały klient) nie będzie wysyłał słabych zdjęć, bo takich nie robi (te kiepskie lądują w koszu). I to właśnie z dobrymi zdjęciami trzeba sobie umieć radzić. Chociaż moje przygody z retuszem były dość bujne – czasem nie wyobrażałem sobie tego robić zawodowo, czasem wydawało mi się to najlepszą opcją, to mam identyczne doświadczenia jak ona.

Ciężko też mówić o dobrym podejściu do fotografii mody lub beauty, kiedy wizaż zawsze robi sobie sama modelka. Miałem takich sesji wiele, ale tylko dlatego, że akurat nie było innej możliwości.

Zakończenie

Najpierw chciałem napisać tylko krótką notkę o tym jak zaczynałem i jakie błędy popełniłem. Okazało się, że ciężko takie coś streścić i wyszła mi niemal autobiografia… O tym co się działo później, wiecie z różnych wpisów na moim blogu, a nie chciałem po raz kolejny się powtarzać, bo wyszedłby jeszcze dłuższy wpis.

Sam jeszcze bardzo dużo chciałbym się nauczyć – większość sesji przynosi coś nowego. Nigdy nie miałem warunków do robienia studyjnego fashion, dopiero niedawno wziąłem się za ten temat tak jak powinienem już dawno temu. Dla mnie utrapieniem było mieszkanie na końcu świata (wieś na śląsku) – w dużym mieście jest o wiele łatwiej skompletować ekipę do zdjęć, szczególnie jeśli chodzi o modę (oczywiście ze słabym portfolio nawet w Warszawie bym wiele nie zdziałał). Później teoretycznie nie było już z tym problemów, ale tylko pod warunkiem, że robiłbym sesje właśnie w Warszawie. No i modelki na castingi przyjeżdżają do stolicy, a nie do Tarnowskich Gór, więc „przy okazji” łatwo zrobić sesję z kimś, kto mieszka nawet daleko. Jednak na początku takie rzeczy są raczej bez znaczenia. Trzeba ćwiczyć i to jak najwięcej.

Jak dotrwałeś do końca tego wpisu – moje gratulacje :).

Kontynuacja

Jeśli zainteresował cię ten wpis i chcesz się dowiedzieć co było dalej, to zapraszam do przeczytania dwóch poniższych wpisów. Oba opowiadają o mojej przeprowadzce do Azji, a drugi z nich podsumowuje wiele lat mieszkania w Bangkoku.

[mk_blog style=”classic” post_count=”2″ comments_share=”false” order=”ASC” posts=”2896, 11466″]

Udostępnij